Zakochana dziedziczka

Wisi u mnie w hallu wyszperany na grodziskim targu staroci portret Kościuszki.  Nie powiesiłam go jednak z jakichś patriotycznych pobudek lecz z całkiem innego powodu.

DSC_0924

Historia, którą chcę opowiedzieć bierze początek w 2008 roku, kiedy to Hania Chrzanowska poprosiła mnie bym zamówiła w radońskim klasztorku s. Dominikanek mszę w intencji jej rodziców, Jana i Marii.  Dominikanki to zakon klauzurowy i rozmawia się przez niewielkie okienko, które na mój dzwonek otworzyła pucułowata mniszka. Później dopiero dowiedziałam się, że była to s. Joanna, ówczesna matka przełożona.  Zaczęłam dyktować intencję i na wzmiankę o dworze radońskim siostra Joanna o mało co nie wyskoczyła z okienka .  „Wie Pani, jak budowałyśmy klasztor to często chodziłyśmy na spacer do ruin dworu, teraz widzę, że jest odbudowany, nie wie Pani przypadkiem kto tam mieszka?” Gdy z uśmiechem powiedziałam, że tak się składa, że to właśnie ja jestem obecną właścicielką, siostra znowu się zadziwiła. „To zupełnie niesamowite, proszę sobie wyobrazić, że właśnie wczoraj skończyłam czytać wspomnienia niejakiej Wirydianny Fiszerowej, która pisze, że była właścicielką majątku radońskiego na początku XIX wieku”.

0_0_productGfx_2dcbebf2dfc1af675041cc28ad98f5da

Tutaj z kolei mnie zamurowało, bo akurat byłam w trakcie zbierania wszelkich informacji i ciekawostek o historii dworu, a tego faktu i nazwiska nigdzie się nie doszukałam.  Gdy wróciłam do domu znalazłam w internecie rzeczoną książkę i od razu ją zakupiłam.  Zanim do mnie trafiła wyszperałam też w archiwum ksiąg wieczystych akt kupna Radoń przez Wirydiannę. Właścicielką dóbr radońskich była ona „… z mocy kontraktu urzędownie na dniu dziewiątym mca czerwca w roku tysiąc osiemset czwartym zawartego, a na dniu dwunastym tychże samych miesiąca i roku zatwierdzonego, który nabyła oneż poczynionym kontraktem od hr. Karola Bronikowskiego za summę osiemnaście tysięcy czterysta szestnaście talarów szestnaście dobrych groszy w kurancie pruskim.  Tytuł dziedzictwa zapisany został na imię iej w hipotece ex decreto de die piątego mca października roku tysiąc osiemset czwartego…”  

SONY DSC

Gdy wreszcie dotarła do mnie zamówiona książka od razu zaczęłam arcyciekawą lekturę pamiętnika o tytule „Dzieje moje własne i osób postronnych. Wiązanka spraw poważnych, ciekawych i błahych”, który pisany był po francusku i przez 150 lat nie był znany publiczności, a nawet historykom (dodatkowym smakiem tej książki jest znakomity przekład Edwarda Raczyńskiego, prezydenta RP na uchodźstwie).  Wirydianna z Radolińskich Kwilecka, 2`voto Fiszerowa (1761-1826) spisała swoje wspomnienia mając sześćdziesiąt dwa lata. Była osobą bardzo popularną, wykształconą, o żywym i chłonnym umyśle, znaną z błyskotliwej inteligencji i dowcipu. Jej diariusz, napisany żywo i z humorem, z właściwym autorce temperamentem, jest kopalnią wiedzy na temat życia w Polsce na przełomie XVIII i XIX wieku. Relacjonuje w nim zarówno dzieje własne i swojej rodziny oraz różnych „osób postronnych” na tle burzliwych wydarzeń historycznych, jako że autorka przeżyła trzy rozbiory.  Gorąca patriotka, uczestniczyła jako obserwatorka w obradach Sejmu Czteroletniego, na warszawskich salonach dyskutowała z senatorami i posłami, pomagała pisać im przemowy i przez współczesnych nazywana była ponoć polską Madame de Staël. W sierpniu 1801 roku Wirydianna zostawiła męża, z którym już była na etapie rozwodowym i wyjechała do Paryża.  Cel miała jeden: „Dobiegałam czterdziestki, ale nie pozbyłam się zapalczywej popędliwości młodzieńczej.  Do wtóru obracających się kół snułam marzenia, a przedmiotem był Kościuszko.  Nie znałam go, ale wiedzialam, że przebywa w Paryżu.  Myśl, że go zobaczę zacierała wszystko inne w moich oczach i tak jechałam do miasta, tego cudu świata, zajęta wyłacznie tylko nim jednym”. Dotarłszy na miejsce, od razu zaprzyjaźniła się z państwem Zeltnerami, w których domu Naczelnik mieszkał. „Okazywalam im szczególne względy, przyjmowano mnie w ich domu jako swoją, zawdzięczałam temu długie godziny zażyłości z Kościuszką.  Z przyjemnością stwierdziłam, że się przyzwyczaił do mojego widoku, że mu brakowało mojej osoby, kiedy go nie odwiedzałam”. „To dla niego przyjechałam do Paryża i gdyby był chciał zawładnąć mną całkowicie, wyjechałabym nie widząc nic i nikogo poza nim i byłabym zadowolona”. „Zadziwiał mnie często, zanim się do niego przyzwyczaiłam, ale z każdym dniem coraz bardziej do siebie przywiązywał. Będąc przy nim, zapominałam o Paryżu, myśl o Kościuszce miała prym przed wszystkimi ponętami…” Kościuszce jednak nie były amory w głowie, ale darząc Wirydiannę wielką sympatią postanowił ją wyswatać (może dla świętego spokoju?) ze swoim adiutantem i najbliższym przyjacielem Stanisławem Fiszerem, którego „kochał jak syna, jak dzieło swoich rąk”. A tak swojego drugiego męża opisuje pisarka: „Młodzieńca cechowała sztywność „antycznej” cnoty, a przy tym skłonność do melancholii.  Jego warunki fizyczne były nieszczególne. Rysy twarzy ciężkie, nogi krótkie, budowa nieskładna, włosy płowe.  Wzrok miał krótki i spojrzenie smutne, jakby mgłą zasnute”.

Stanisław_Fiszer_1

Gdy pod koniec kwietnia 1802 roku Wirydianna wyjeżdża z Paryża, w drodze do Warszawy towarzyszy jej zakochany w niej Fisher.  Kościuszko pożegnał ich osobiście.  „W chwili rozstania kupił u kwiaciarki bukiet fiołków i wręczył mi go upominając, bym mu go pokazała przy najbliższym spotkaniu.  Fiołki mam tutaj przy sobie – Kościuszki nigdy już więcej widzieć nie miałam!”.  1 sierpnia 1806 roku Wirydianna i Stanisław zawarli związek małżeński i natychmiast poinformowali o tym Kościuszkę, który wysłał im życzenia: „Życzę Wam tyle szczęścia, ile na to pozwalają ludzkie ułomności […]. Trzeba przede wszystkim, by Wasze przywiązanie miało szacunek za fundament.  Starajcie się odgadywać Wasze myśli i iść im naprzeciw […] Pamiętajcie, że w małżeństwie nie ma szczęścia, jeżeli się nim nie dzielimy.  Nie nadużywajcie kochania, by Wam na długo starczyło.  Bądźcie zdrowi, weseli i zadowoleni.”  Wirydianna Fiszerowa była właścicielką dóbr radońskich przez 6 lat, do 1810 roku, kiedy to ze względu na kłopoty finansowe zmuszona była majątku się pozbyć : „Sprzedaż Radoniów na razie wypełniła mi sakiewkę. Po pokryciu wszelkich zobowiązań pozostało nam tysiąc dukatów”.  Radonie od Wirydianny zakupił hr. Stanisław Męciński, kolejna barwna postać, którą może również pewnego dnia opiszę.  I tak sobie nieraz myślę, że nie miałabym tych wszystkich informacji ani sztambucha Wirydianny na półce w bibliotece, i nie byłoby też tego dzisiejszego wpisu blogowego, gdyby dziesięć lat temu podeszła do okienka klasztornego jakaś inna Dominikanka…

Komentarzy do Zakochana dziedziczka: 1

  • Małgorzata Baranowska  napisał:

    Niesamowite!!!, niesamowite do jak głębokich korzeni już sięgnęłaś Beatko, jak mały jest ten świat i jak często rządzą nim przypadki. Przeczytałam jednym tchem Twoją przepiękną opowieść, która bardzo wzbogaca historię Dworu w Radoniach. A pod portretem Kościuszki możesz spokojnie powiesić portret Wirydianny i Jej męża Stanisława Fiszera. Do zobaczenia wkrótce, już nie mogę się doczekać. Gorąco pozdrawiam <3

Zostaw odpowiedź. Anuluj odpowiedź

Możesz używać następujących znaczników HTML i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>