Mania zbierania

Gdy w 1990 roku przeprowadziliśmy się do Komorowa i zaczęłam prace porządkowe w zarośniętym chwastami ogrodzie, co i rusz napotykałam się na niewielkie buteleczki.  Podobne znalazłam w kieszeniach strychowych prowadzących od lukarn.  Sprawdzając księgi wieczyste dowiedziałam się, że pierwszymi właścicielami tego drewnianego, wzorowanego na dworek domku z 1936 roku byli lekarze.

No i pewnie stąd te buteleczki.  Po dokładnym ich wypucowaniu okazało się, że są  wielce urokliwe.  Miały różne kształty, jedne były pękate, inne jakby prostokątne, jeszcze inne wysmukłe niczym lilija.  I różne też kolory, od miodowego, przez tzw. zieleń butelkową, po przybrudzony niebieski, niektóre jeszcze z mocno sfatygowaną, ale wciąż czytelną etykietką, inne bez, ale za to ze szklanym koreczkiem. Największym moim znaleziskiem, z którego się cieszyłam niczym dziecko znajdujące skarb był starodawny kroplomierz.  Niezmiernie fikuśny, w wyglądzie niczym miniaturowy kogucik.

Oczywiście nie od razu wpadłam na to do czego służy, dopiero po dłuższym oglądzie wykoncypowałam co i jak trzeba ustawić, jak kogucią główkę przekręcić by kropla wody leciała bądź też nie.  Ta niewielka kolekcja medycznych buteleczek zainicjowała u mnie szklane zbieractwo.  Zaczęłam wypatrywać tych drobiazgów na targach staroci, wśród niedbale, często na ziemi  rozrzuconych mniej wartościowych przedmiotów i za grosze powiększałam kolekcję, starając się, by każda zakupiona butelczyna była inna.  Przy okazji zaczęłam też odkładać i większe butelki o ciekawym wyglądzie.  Dla tych niewielkich mam równie niewielką etażerkę,

dla tych większych dałam zrobić specjalną półkę na całą szerokość kuchni.  Zachodzą tam sobie spokojnie kurzem, a ja tylko mam nadzieję, że dzięki temu, że są prawie pod sufitem to nie każdy to zauważa.  Ten kurz, znaczy 🙂

Po butelkach, już w Radoniach, przyszedł czas na pojemniki na wykałaczki.  Znowu drobiazg, ale potrafiący być jakże wielkiej urody.  Już nie pamiętam od czego się ta moja kolekcja zaczęła, dość że lubiłam na Allegro przeglądać dział ze starociami, bo równocześnie z manią na wykałaczki godzinami potrafiłam wyszukiwać oryginalnych w wyglądzie filiżankowych trio.  Doszłam bowiem do wniosku, że prawdopodobieństwo zakupu starego i kompletnego zestawu do kawy i herbaty jest prawie niewykonalne, no i nie na moją kieszeń.  Więc postanowiłam na wzór mojej Matuli, która miała kilka cudnej urody „trójniaków” szukać kompletów składających się z pojedynczej filiżanki, spodka i talerzyka deserowego.  Bawaria, Ćmielów, Wałbrzych, rzadziej Rosenthal.

I chyba przypadkowo natknęłam się na zdjęcie pojemnika na wykałaczki, który mnie zachwycił.  Te niewielkie naczyńka są często jedyną pozostałością po wielkich przedwojennych kompletach obiadowych i swoimi detalami i zdobieniami dają nam możliwość wyobrażenia sobie całości zestawu i jego imponującej urody.  Takich pojemniczków mam osiemnaście i wyszukałam dla nich niewielkie etażerki z lustrem w tle, by było widać ich tylną stronę, która często ma inne zdobienia niż przednia.

Często jestem pytana, który pojemnik jest moim ulubionym.  Wybór jest trudny, bo każdy jest doprawdy wyjątkowy.  Niektóre są bardzo bogate w zdobienia,

inne mają tylko jeden kolorystyczny motyw,

jeszcze inne nietypowy kształt.

Jednakże moim ulubionym jest dość skromny w wyglądzie pojemnik, ale za to z praktycznym wielce dodatkiem. Ma spodeczek, na który użytą wykałaczkę można odłożyć.  I spośród wszystkich moich pojemniczków nieodmiennie ten właśnie zawsze wykładam na stół gdy mamy gości.

A już zupełnie niedawno doszła mi całkiem spora kolekcja starych młynków do kawy, bo znajomy robił porządki w domu i chciał się ich pozbyć.  Przyjęłam te młynki wielce chętnie i zdobią teraz płytę mojego pieca w kuchni. Moja Matula widząc tę moją nową kolekcję zrobiła mi też ostatnio prezent i zarazem wielką radość, bo wręczyła mi młynek, który zawsze stał w naszej goczałkowickiej kuchni, a był używany jeszcze przez moją prababcię. Jeżeli ktoś chciałby pozbyć się młynka to informuję, że blat mojej kuchni jest bardzo przestronny 🙂

Często myślę o tym, że mieszkam tutaj dopiero 13 lat, a ile przez te lata nagromadziłam rozmaitych bibelotów. Każdy przedmiot ma swoją historię, o każdym mogę opowiedzieć i każdy jest drogi mojemu kolekcjonerskiemu sercu, choć nie są to przedmioty o jakiejś szczególnej wartości antykwarycznej. A potem myślę o tych dziesiątkach tysięcy dworów przed wojną, w których często jedna i ta sama rodzina mieszkała od stuleci, przez całe pokolenia.  Ileż tam musiało być przedmiotów z duszą, wspaniałych mebli, zastaw stołowych, białych kruków, ile pięknych drobiazgów cenionych ze względu na ich powiązanie z historią tej jednej szczególnej rodziny.  A potem przyszła reforma rolna z 1944 roku i nakaz, że należy w ciągu kilku godzin spakować swój dobytek do paru walizek i zostawić wszystko co ma tzw. wartość muzealną.  Wszystko co stanowiło o historii tej rodziny, regionu gdzie mieszkali i opowiadało trudną historię losów Polski przepadło na zawsze.  Do portretów antenatów i ozdobnych luster strzelano dla zabawy, meble i książki z wiekowych bibliotek wyrzucano przez okna i palono, porcelanę tłuczono.  I może gdzieś wśród tego barbarzyństwa i tragedii uchował się w gruzach niewielki pojemniczek na wykałaczki, który potem po latach trafił do mnie?  Chciałabym aby tak było.

Zostaw odpowiedź.

Możesz używać następujących znaczników HTML i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>