Kiermaszowe reminiscencje

Grudzień jest dla mnie najbardziej pracowitym miesiącem roku.  Tak naprawdę zawsze taki był, ale od pięciu lat jest jeszcze bardziej intensywny. Bo poza imieninami mojej Mamy, urodzinami brata, Świętami Bożego Narodzenia i Sylwestrem, który jest jednocześnie naszą rocznicą ślubu, muszę w grudniu jeszcze znaleźć czas na przygotowanie kiermaszu. Może dla kogoś kto patrzy z zewnątrz trudno to sobie wyobrazić, ale tak naprawdę moje kiermaszowe przygotowania zaczynają się już miesiąc wcześniej i przez ten miesiąc nie ma ani jednego dnia, w którym kilka godzin nie byłoby poświęcone kiermaszowi. Zapominam wtedy zupełnie, że Święta są tuż, tuż, bo myślami jestem skupiona na tej jednej niedzieli, tak ważnej dla wystawców i gości, i tak przez nich – jak mnie zapewniają niejednokrotnie – wyczekiwanej. Wszystko trzeba bardzo skrupulatnie zaplanować, bo od tego zależy sukces tego dorocznego już wydarzenia: a więc projekt plakatu-ogłoszenia, jego wydruk w różnych rozmiarach i rozwieszenie go po okolicy; maile i smsy do tych znajomych, do których ogłoszenie na FB nie dotarło; spot reklamowy w radio Bogoria ( w tym roku również i dłuższy wywiad); projekt, wydruk i naklejenie naklejek na konfitury, octy, nalewki i inne przetwory, które z myślą o kiermaszu szykuję poczynając już od miesięcy letnich.

Mój syn Benedykt na dwa dni przed kiermaszem wypieka różnorakie kolorowe ciasteczka, pierniczki i czekoladowy blok, które potem z pomocą niezastąpionej p. Żanety żmudnie pakują w nieskończone ilości celofanowych woreczków i ozdabiają kokardkami.

No i gruntowne sprzątamy dwór, a dokładniej mówiąc jest to raczej „ogołocenie” wszystkich powierzchni płaskich z bibelotów, książek czy doniczek z kwiatami na nich stojących, tak by mogły służyć wystawcom za stoiska, i zniesienie ich do piwnicy.  Tego samego dnia, późnym wieczorem, kiedy wyszedł już ostatni gość i spakowali się wystawcy, zbieramy w sobie resztki sił i mimo zmęczenia przenosimy je z piwnic z powrotem na ich miejsce. Mówię „przenosimy” – w liczbie mnogiej – bo bez pomocy moich oddanych przyjaciół ja sama bym absolutnie tych przygotowań nie udźwignęła.  Jak co roku moja wierna ekipa przyjeżdża z różnych stron Polski, a nawet z zagranicy, by rzucić się w wir przygotowań dzień przed, a potem w trakcie kiermaszu dzielnie trwać na posterunku: przy grzańcu, przy robieniu kawy i herbaty, krojąc ciasta, no i pomagając przy stoisku z moimi dworskimi specjałami.

A że samego grzańca rozlaliśmy do kubków aż 40 litrów, ciast pokroiliśmy ponad 20 sztuk i zrobiliśmy kilkanaście litrów kawy i herbaty, to liczby te w jakimś stopniu oddają ogrom wykonanej pracy. Co do samego kiermaszu, to dzisiaj, z perspektywy jednego tygodnia, jawi mi się on jako dzień pełen uśmiechu i serdeczności.  Miałam wrażenie, że nie było ani jednej osoby, która w jakimś stopniu, mniejszym lub większym, nie byłaby zadowolona, że była częścią tej naszej świeckiej, dworskiej tradycji.  I wszyscy się ze mną żegnali słowami: „Do zobaczenia najpóźniej za rok”. A poniższe zdjęcia niech dopowiedzą resztę.

P.S. Pamiętam jak kiedyś usłyszałam Jurka Owsiaka mówiącego, że w momencie kiedy kończy grać orkiestra świątecznej pomocy, on już myśli nad przyszłoroczną imprezą.  Wtedy mnie to bardzo zdziwiło, dzisiaj to w zupełności rozumiem. Bo mimo, że jeszcze tydzień nie minął ja już myślę o tym, co można by poprawić w przyszłym roku, co usprawnić, i codziennie coś mi się przypomina, codziennie coś notuję w moim specjalnym kajeciku. Między innymi zapisałam najczęściej powtarzaną prośbę: żeby zrobić dodruk „Janeczki”, której w tym roku na kiermaszu nie było.  Niech więc to będzie moim najważniejszym noworocznym postanowieniem!

fot. Sebastian Łuczywo – jak zawsze z moimi gorącymi podziękowaniami za tę coroczną dokumentację fotograficzną

Zostaw odpowiedź. Anuluj odpowiedź

Możesz używać następujących znaczników HTML i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>