Retrospekcja: rok 2019

Rok 2019 zaczął się bardzo nietypowo, ponieważ Sylwestra roku 2018 spędziłam w szpitalu. Nietypowo jak dla mnie, bo zazwyczaj nie choruję. Miałam tzw. chirurgiczny brzuch, czyli było podejrzenie o wszystko: pęknięcie torbieli na jajnikach, zapalenie wyrostka, zespół jelita drażliwego i coś tam jeszcze.  Wylądowałam ostatecznie na oddziale chirurgicznym, choć poniewczasie przyszła diagnoza, że to ostre zapalenie dróg moczowych. Ale skoro już tam byłam, to zostałam i fajerwerki oglądałam ze szpitalnego okna. Na godzinę przed północą odwiedzili mnie moi synkowie ze swoimi przyjaciółmi, zmierzający wspólnie do Radoń, by tam powitać Nowy Rok.  Każdy z nich miał ze sobą pluszaka i sporo promili we krwi, pluszaki rozwiesili po moim pokoju, łącznie ze stojakiem na kroplówkę, odśpiewali jakiś głośny hymn na moją cześć i tanecznym krokiem opuścili oddział.

Po ich wyjściu zajrzała do mnie uśmiechnięta pielęgniarka pytając: „To wszystko pani synowie?”.  Niewiele się zastanawiając potwierdziłam, że tak.  A dlaczegoż by nie?  Pan doktor robiący obchód następnego ranka już się nie uśmiechał, tylko ze srogą miną polecił mi bym doprowadziła pokój do porządku 🙂

Zima była wyjątkowo skąpa w opady i kiedy nadeszła wiosna poziom wody w stawach był najniższy od kiedy tutaj mieszkamy.  Gdy mijały kolejne miesiące upalnego i suchego lata, moje trzy stawy zaczęły mi na oczach wysychać.  I tak pewnego dnia, gdzieś początkiem sierpnia, staw na północ od dworu (ten z wysepką z Maryjką), który do tej pory pięknie odbijał w swojej tafli wody i budynek i figurkę, zamienił się w zarośniętą szuwarami nieckę.  To samo stało się ze stawem obok ogrodu różanego.  Gdy zeszłam sprawdzić dno nie było nawet grząskie.  Trzeci staw, ten największy, zarybiony, który zawsze był pełen wody, bo miał własne źródło, obniżył swoje lustro wody dramatycznie, o jakiś metr. Zaczęliśmy go ratować i pompować w niego wodę ze studni.  Przez kilka tygodni non stop.  Nie dało to wiele, tyle tylko, że ryby się nie podusiły.

Teraz – prawie codziennie – przylatuje czapla siwa i brodząc w płyciutkiej wodzie częstuje się rybami.  Może to i w sumie lepiej, nie wiadomo przecież, co kolejny rok przyniesie. W pozostałych stawach skosiliśmy zarośla (kosiarką!) i w pewnym momencie ich dno wyglądało niczym łąka po sianokosach.

Jeżeli do tej pory powątpiewałam w zmiany klimatyczne, to obecnie zaczynam powątpiewać w moje powątpiewanie…

Ze względu na tegoroczną upalną aurę plonowanie i owocowanie było znacznie przyśpieszone.  W moim warzywniku, w którym wreszcie na modłę angielską zrobiłam podniesione grządki (raised beds) większość jarzyn osiągnęła swoją docelową wielkość na długo przed jesienią.

Dynie, cukinie, a nawet eksperymentalnie posadzone arbuzy i melony pięknie podojrzewały i trzeba było je zebrać dużo wcześniej.

Nie było w tym roku co prawda jabłek, bo jabłonki sobie odpoczywały, ale za to obrodziły morwy, mirabelki, jeżyny bezkolcowe i maliny.

O czarnym bzie już nie wspominam, wiadomo przecież, iż jest on obowiązkowo zbierany w czerwcu (kwiaty na syrop), a potem we wrześniu (owoce na ocet i dżemy).

Ze względu na obfitość owoców spędziłam w tym roku o wiele więcej czasu w kuchni na przetworach.  Sporo eksperymentowałam i muszę przyznać, że z wielką przyjemnością.  I tak na przykład, pierwszy raz w życiu połączyłam w słoikach truskawki z płatkami róży, jaśminu i kwiatami bzu czarnego.  Wyszły trzy różne smaki, bardzo nietypowe, intrygujące.  Morwę połączyłam z rabarbarem, a dynię z pomarańczą i jest to obecnie moja ulubiona w smaku konfitura.  Na drugim miejscu plasuje się konfitura z jeżyn i owoców bzu czarnego.  Potem galaretka pomarańczowa z rozmarynem i czysto miętowa. A z mirabelki zrobiłam słodko-kwaśne musy do mięs i serów. Ponieważ zależało mi, żeby owoce zachowały jak najwięcej aromatu i właściwości, tym samym nie chciałam ich gotować godzinami i użyłam po raz pierwszy pektyny jabłkowej jako środka zagęszczającego.  I już nic innego nie zamierzam stosować, pektyna jabłkowa to jest to! Też w tym roku eksperymentowałam z octami. Zazwyczaj robię jeden balsamiczny z bzu czarnego.  Tym razem wykorzystałam ten sam podstawowy przepis, ale podmieniłam owoce i zrobiłam jeszcze malinowy i gruszkowy.  Wszystkie butelki sprzedały się na pniu w czasie kiermaszu i żadna mi nie została.  Co znaczy, że muszę zrobić o wiele więcej w przyszłym roku.  A może też wykorzystam do tego celu i jeżyny, bo z nimi to jest zawsze embarras de richesses.

Przechodząc z ogrodu i parku do dworu, tutaj też sporo się działo.  Był wynajem dworu z okazji Dnia Matki, malarski plener, były wizyty reżyserów i operatorów kamery na potrzeby filmu-wywiadu rzeki dla grodziskiej Mediateki, była kolacja z właścicielem wydawnictwa „Nieoczywiste”, któremu przytomnie podsunęłam „Janeczkę” do przeczytania w nadziei, że może zechce ją ponownie wydać. Był wywiad w radio „Bogoria” tuż przed kiermaszem, następnie mój wykład w grodziskiej Poczekalni PKP (Centrum Informacji Turystycznej) nt całości historii majątku radońskiego, oraz kilka wizyt p. Rafała Brylla, reżysera, który przedstawił mi pomysł zrobienia filmu o mojej przyjaźni z Hanią Chrzanowską. Natomiast gdyby ktoś mnie zapytał co najbardziej utkwiło mi w pamięci z tego minionego roku, co sprawiło mi największą przyjemność, to byłyby to te dni, które spędziłam z dala od dworu, choć niejako pośrednio codziennie o nim przemyśliwałam i rozmawiałam w ramach letniej szkoły filozoficznej Rogera Scrutona.  Bo chociaż wykłady traktowały o naturze filozofii, wolności, kulturze, przyjaźni, muzyce i architekturze, to zawsze w każdym z tych wykładów przewijał się wątek umiłowania domu czyli oikophilia (termin wymyślony przez Rogera). Wyjechałam z tej letniej szkoły dziwnie szczęśliwa, obiecując sobie, że przeczytam wszystko co nasz przyjaciel napisał, bo życie jest zbyt krótkie by je trwonić na umysłowym dolce far niente.  Będąc w Anglii odwiedziłam również słynne ogrody księcia Karola w jego posiadłości w Highrove.  Przywiozłam stamtąd wiele pomysłów na poprawienie wizerunku mojego jakże skromnego parku oraz drobiazg (z antyczną, choć bardzo aktualną myślą Cycerona) dla którego wciąż szukam odpowiedniego miejsca, a który bardzo dobrze oddaje co i ja również myślę: że dobra książka – albo i dwie – oraz własny ogród, to gwaranty dobrego samopoczucia.

Niech Nowy 2020 Rok przyniesie Wam jak najwięcej chwil, w których będziecie się mogli delektować tym, co kochacie!

 

 

Zostaw odpowiedź. Anuluj odpowiedź

Możesz używać następujących znaczników HTML i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>