Kordegarda au naturel

Za kilka dni – w najbliższy weekend – po raz kolejny otwieramy parkowe niwy i dworskie podwoje dla wszystkich chętnych, którzy chcą nas odwiedzić, skosztować naszych wypieków i domowej lemoniady, podrzemać na leżaku, przejść się po rosarium i po parku, oraz być może nabyć „Janeczkę”, by zapoznać się z historią dworu w Radoniach. I gdy tak zerkam – a zerkam przed każdym weekendowym otwarciem – na prognozę pogody, od której przecież każda nasza kafejka w stu procentach zależy, gdy oglądam co się dzieje w Niemczech i Holandii, jakie straty ulewne deszcze i nawałnice tam spowodowały, to zawsze myślą i mym lękliwym sercem (oby się to nigdy nie powtórzyło!) wracam do tamtego pamiętnego piątku 30 czerwca 2017 roku.  Żadna plenerowa kafejka, gdybym takową wówczas w tamtejszą sobotę planowała, nie byłaby się w stanie odbyć.  Ani wtedy, ani przez kilka następnych miesięcy, bo tyle czasu zajęło nam czyszczenie parku z dwudziestu powalonych dwustuletnich drzew. W dosłownie pięć minut nawałnica, która przetoczyła się przez park połamała na moich oczach potężne, wiekowe drzewa niczym zapałki. Jednym z nich był pomnik przyrody, jesion soliter, nietypowo i niesymetrycznie rosnący na brzegu owalnego gazonu przed dworem. Niektórych estetów symetrii raził swym dziwacznym nasadzeniem. Dla mnie, chociaż również lubię symetrię, był taką swoistą radońską kordegardą, odskocznią od zasad i reguł, zaproponowaną odgórnie i bezdyskusyjnie przez Matkę Naturę. Lubiłam tę jego dostojną i rozłożystą obecność, cień, który rzucał i świadomość, że trwał w tym samym miejscu od ponad dwóch stuleci, dzień po dniu towarzysząc dworowi, będąc niemym świadkiem jego dziejów, zmian jakie się dokonywały w jego otoczeniu i witając na podjeździe raz za razem kolejnych jego właścicieli. (na poniższym zdjęciu widać jego gałęzie z prawej strony)

A było ich wielu, jako że majątek radoński bardzo nietypowo – bo wielokrotnie – zmieniał ręce. I tak początkiem XIX wieku właścicielką majątku była Wirydianna z Radolińskich Fiszerowa, potem hr. Stanisław Męciński, następnie Karol Kahle, porucznik batalionu płk Sussmilcha, potem budowniczy murowanego, obecnego dworu Adam Rydecki i zaraz po nim wynalazca lokomobili Piotr Folkierski, najdłuższy do tej pory włodarz Radoni. Następnie Edmund Sikorski, Ryszard Cegielski, Kazimierz Kiełczewski, Aniela Charkiewicz, Celina Raczyńska i Stanislawa Mrozowska, Eugenia Łępicka, Konstanty Gordziałkowski i w końcu rodzice mojej przyjaciółki Hani, Jan i Maria Chrzanowscy.

Kiedy w ten pamiętny piątek stałam w hallu w oknie i z przerażeniem obserwowałam jak ten świadek historii łamie się niczym kruchy patyk i leci w stronę dworu, jakimś przedziwnym zrządzeniem losu omijając jego główną bryłę i miłosiernie kładąc się tak, że czubki jego gałęzi dotknęły jedynie bocznych schodów, to miałam wrażenie, że stało się coś nieodwracalnego, coś co naruszyło konstrukcję dworu mimo, że de facto jej nie naruszyło.  Że bez tego drzewa, bez tego cienia, który od ponad dwustu lat wędrował po gazonie, dwór już nie będzie taki sam. I po kilku dniach, gdy uprzątnęliśmy podjazd z głównego pnia jesionu i jego gałęzi, zostałam z widokiem na poraniony, martwy już kikut.

Rad co do tego, co powinnam z nim uczynić było wiele, a każda inna:

  • Kikut szpeci, trzeba go ściąć, ewentualnie na ściętym pniu postawić donicę z jakąś kolorową rośliną (racjonalni esteci minimaliści)
  • Ściąć kikut i nie zostawiać pnia, wykarczować od razu, posiać trawę (zwolennicy owalnej symetrii gazonu)
  • Ściąć i wydrążyć w pniu dziurę i posadzić w nim jakąś ciekawą roślinę (ogrodnicy  z wrażliwą duszą)
  • Nie ścinać, znaleźć rzeźbiarza i z kikuta zrobić rzeźbę (artyści)
  • Zostawić i poczekać niech spróchnieje, a w tym samym miejscu, w jego próchniejących korzeniach posadzić znowu jesion (ekolodzy)

Problem jednak polegał na tym, że ów zwalony jesion był pomnikiem przyrody, a pomnik przyrody statutowo ma to do siebie, że nawet jeżeli już nie żyje, to pomnikiem dalej jest, chyba że się wystąpi do gminy o zdjęcie z niego owej „pomnikowości” i wtedy można się go bez większych przeszkód pozbyć. Ja jakoś nie umiałam się przemóc, o wykreślenie pomnikowości nie wystąpiłam i postanowiłam, że zostawię jego los w rękach Matuli Natury.  A jednocześnie trochę przedłużę mu odwieczną wartę przed dworem.  Bo mając na uwadze, że tyle lat był ozdobą podjazdu postanowiłam zadbać o to, by nie ranił oczu swą martwą nagością i by na nowo ubrał się w zieloną szatę.  Posadziłam u jego stóp kilka sadzonek zimozielonego bluszczu przywiezionych aż z Jeleniej Góry, z zaprzyjaźnionego ogródka działkowego p. Kazimiery, niezmiernie utalentowanej ogrodniczki. Użyźniłam ziemię wokół pnia, podlewałam w suche dni i patrzyłam z radością jak rok po roku jeleniogórska Hedera Helix centymetr po centymetrze, powoli ale pewnie pnie się w górę po martwym kikucie.

Sadzonki bluszczu przyjęły się z jednej strony pnia.  Po drugiej stronie postanowiłam posadzić Rdest Auberta, silnie rosnące pnącze, które już w pierwszym roku uprawy może osiągnąć przyrost w granicach 6-8 metrów i charakteryzuje się elastycznymi pędami, które wiją się lewoskrętnie, szybko oplatając podpory. I tak, cztery lata po naszej parkowej tragedii, jesion, którego resztki pnia powoli się rozkładają w próchnicę, jednocześnie służy jako podpora dla nowego życia.  Wychodząc latem na ganek i patrząc na gazon nie krwawi już moje ogrodnicze serce, bo widzę jak pną się mocne pędy bluszczu z jednej strony, jak wiją się fantazyjnie pędy rdestówki z drugiej. I jak powoli formuje mi się nietypowa, zielona maczuga.  Kolejny świadek radońskiej historii.

P.S.

A tak à propos maczugi przypomniał mi się dowcip z moich czasów licealnych.  „Jak nazywa się żona Herkulesa? Frau Kulesowa” 🙂

Zostaw odpowiedź.

Możesz używać następujących znaczników HTML i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>