Z Janeczką w paździerzach

Ale nie depczcie przeszłości ołtarzy,

Choć macie sami doskonalsze wznieść;

Na nich się jeszcze święty ogień żarzy,

I miłość ludzka stoi tam na straży

I wy winniście im cześć

„Październik stoi u dwora, wykop ziemniaki z pola”. Takie przysłowie znalazłam o miesiącu, który właśnie się zaczyna. Nie znałam go wcześniej, a jest w nim sporo prawdy, bo moje ziemniaki już od ponad tygodnia są gotowe na wykopki.  W tym roku posadziłam tylko kilka redlin, bo jemy tych węglowodanów ostatnio niewiele, natomiast pracy przy utrzymaniu wąskich kopczyków jest sporo. Szperając dalej, trzeba by także wrócić do rdzenia nazwy tego jesiennego miesiąca, która pochodzi od paździerzy, czyli zdrewniałych części łodyg lnu i konopi łamanych i oddzielanych od włókien w procesie międlenia. Mówi o tym kolejne ludowe przysłowie: „Październik, bo paździerze baba z lnu cierlicą bierze”. Międlenie to wstępna faza obróbki słomy roślin włóknistych w celu pozyskania włókna, właśnie takich jak len i konopie.  A cierlica?  W starej książce p. t. „Przędziwa, lnu, konopi przyprawa“ czytamy: „Naczynia do wyczyszczenia paździorów są: międlica albo łamaczka i cierlica albo pięciornia; pierwsze dwie o dwóch żłobkach, drugie o czterech być powinny. Że w cierlicy dwa razy tyle łamie się przędziwo ile w międlicy, wprzód przez międlicę, a potym przez cierlicę przepuszczone być ma“. No i wszystko jasne, nieprawdaż? 🙂

Październik nie kojarzy mi się jedynie z tym, co mądrości ludowe sugerują. Gdyby ktoś mnie spytał jak ja osobiście postrzegam ten miesiąc, to przywołując w pamięci prawie sześćdziesiąt moich minionych październików powiem, że jako jedno wielkie, słoneczne, kolorowe babie lato. Kolorowe szczególnie od kiedy zamieszkaliśmy w Radoniach, bo w tym właśnie miesiącu park stroi się we wszystkie barwy jesieni i nieustannie zachwyca swoją metamorfozą.

Jest to również miesiąc moich urodzin, ale od 2009 roku przybrał on jeszcze jedno znaczenie, o wiele ważniejsze niż moje kolejne happy birthday. W październiku bowiem zmarła w dworze Janeczka Chrzanowska, córka ostatnich – przed reformą rolną – właścicieli majątku radońskiego.

I pamiętam do dzisiaj tę gęsią skórkę, to niedowierzanie, kiedy wówczas przeczytałam datę na tamtym nagrobku: 24 październik 1945. A potem ta moja nie do opisania radość – aż nieprzyzwoita jak na cmentarz – że znalazłam Janeczkę, siostrę Hani Chrzanowskiej i to w momencie, kiedy już całkowicie zwątpiłam, że mi się to uda, bo przecież już wychodziłam zrezygnowana z cmentarza. Było to z pewnością najbardziej metafizyczne przeżycie całego mojego dotychczasowego życia. Gdybym wyszła z cmentarza minutę wcześniej lub minutę później, nie spotkałabym p. Krzysztofa, który właśnie przejeżdżał na rowerze przed główną bramą starego cmentarza grodziskiego, i który – mimo że już porządnie siąpił deszcz – namówił mnie bym wróciła z nim z powrotem na cmentarz. Wszystko to opisałam w mojej książce „Dwór w Radoniach. Historia Janeczki”.

Pierwszy nakład rozszedł się tego samego roku, w którym książka została wydana.  W bieżącym roku dodrukowałam kolejne egzemplarze, bo ponoć jest coś takiego w tej opowieści biograficznej (opinia nie moja, lecz moich czytelników), co sprawia, że ludzie wracają po tę książkę mówiąc, że koniecznie chcą mieć ją u siebie. Co mnie oczywiście niepomiernie cieszy, bo razem z tą niewielką książeczką idzie w świat trochę wiedzy o tamtym świecie, o epoce, która bezpowrotnie minęła.  I jednocześnie mam wielką nadzieję, że może te kilkadziesiąt stron spowoduje, iż –  jak pisze Adam Asnyk w cytowanym powyżej wierszu –  jakiś kolejny „ołtarz świętości” zostanie uratowany, jakaś kolejna osoba z miłością stanie na jego straży.

Jak zawsze, w październiku myślę o Janeczce najbardziej intensywnie. Kilka dni temu, przeglądając stare zdjęcia na telefonie doszłam do roku 2010 i zobaczyłam jedno, o którym zupełnie zapomniałam. Tuż po znalezieniu grobu Janki zaczęłam tam oczywiście często bywać. Aby zapalić znicz, by porządkować, położyć bukiecik świeżych kwiatów. I pewnego dnia, gdy przyszłam na cmentarz zobaczyłam taki oto obrazek.

Stanęłam wtedy jak zimym potem oblana i totalnie przerażona, nie rozumiejąc zupełnie co to może oznaczać. Okazało się potem, że w tym samym momencie, kiedy odnalazłam grób Janki ktoś złożył wniosek do grodziskiego proboszcza o wykup zaniedbanego, „niczyjego” grobu. Kolejny metafizyczny moment. Gdybym nie kupiła ruiny dworu, gdybym nie poznała Hani, gdyby Hania nie poprosiła mnie o znalezienie grobu jej siostry, gdybym tego, a nie innego dnia nie pojechała na cmentarz grodziski, grób Janki już by nie istniał. Gdy zobaczyłam to zdjęcie zdałam sobie sprawę, że to wszystko, co się wydarzyło było niczym innym jak rozpaczliwym wołaniem zza grobu, wołaniem, które intuicyjnie Hania, może i ja, usłyszałyśmy w odpowiednim momencie.  W jedynie możliwym momencie.  Ten grób czekał, by go odnaleźć. Janeczka cierpliwie czekała. „Nie depczcie przeszłości ołtarzy”. Dwór w Radoniach i ten skromny grób, z napisem wyrytym kilkadziesiąt lat temu w cementowej bryle, to moje – powtarzając za Adamem Asnykiem – ołtarze. I moja miłość stoi tam na straży.

A kiedy przyjdzie mi dostąpić wiekuistej tajemnicy i wyspowiadać się przed Tym, który jest samym Miłosierdziem, to chcę by moje doczesne szczątki spoczęły tam, gdzie od ponad siedemdziesięciu lat leży Janka. Hania już od dawna to wie i przeniosła prawo własności grobu na mnie. Będziemy sobie z Janką takie paździerzowe siostry, jedna młodziutka, 12-to letnia, druga bardzo stara, ale duchem bliskie sobie. I będziemy na wieki wieków wspominać, jak przecudne były Radonie…

 

 

 

 

Zostaw odpowiedź.

Możesz używać następujących znaczników HTML i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>